sobota, 6 maja 2017

Rozdział 5

   Jęknęłam, gdy tylko się obudziłam. Oczy otworzyłam, co nie dało prawie żadnego efektu. Jedynie widziałam wąski pasek światła, który znajdował się najpewniej pod drzwiami. Westchnęłam cicho i dotknęłam dłonią swojej szyi. Poczułam pod opuszkami delikatną opuchliznę i dwa strupy obok siebie. Więc to mi się nie śniło, a miałam taką nadzieję. Przynajmniej wtedy posiadałabym jakieś racjonalne wytłumaczenie tego, co widziałam.
- Wstawaj, śniadanie - usłyszałam syk obok swojego ucha, a po chwili rozpaliły się pochodnie w pomieszczeniu. Spojrzałam na Richarda, który stał obok drzwi z kluczami w ręku. Uśmiechał się do mnie drwiąco, jednak nie mogłam zauważyć wyrazu jego oczu. Ciągle miał na nosie te ciemne okulary. - Zostaniesz zaprowadzona do sali, gdzie będziesz jadała z innymi. Musicie mieć wystarczającą ilość krwi dla nas.
    Wstałam posłusznie, patrząc się na niego z obrzydzeniem. Ciągle krążyły mi pewne myśli po głowie, które ostrzegały mnie przed nieprzemyślanym zachowaniem. W końcu Luisa i Williama też wiedzą, gdzie szukać.
   Nigdy nawet nie mogłam się przygotować do tego typu sytuacji. Bo jak  miałam to zrobić? Nie wierzyłam w istnienie wampirów, zawsze myślałam, że był to wymysł ludzi, którzy chcieli przestraszyć innych. Te wampiry, które stały przede mną w tym momencie nie przypominały w żaden sposób owianego sławą Drakuli, którego tak szczegółowo w swojej książce opisał Stoker.
   Jednak szłam bez żadnych sprzeciwów, bo to podpowiadał mi instynkt. Nie mogłam ryzykować. Za bardzo mi zależało na moich bliskich. Chociaż już nie pierwszy raz to powtórzyłam w myślach, nie mogłam się powstrzymać. Po prostu musiałam o nich myśleć za każdym razem, gdy wymyślałam sposób ucieczki.
   Nie mogłam dać im żadnego powodu, aby sądzili, że byłam niebezpieczna. Musiałam założyć na twarz maskę obojętności. Nikomu nie mogła stać się krzywda. Jeszcze do tego wszystkiego dochodzi Nina... Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć i sprawdzić czy nic złego jej nie zrobili. Zawsze była dla mnie jak siostra.
- To tutaj - powiedział Richard, gdy przeszliśmy przez labirynt korytarzy, gdzie każdy wyglądał tak samo. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka. Upadłam na kolana przez siłę, jakiej użył. Westchnęłam wściekle, ale nic się nie odezwałam. Nie mogłam. - Nawet nie próbuj rozmawiać o ucieczce. Słyszymy wszystko. A nie chcesz wiedzieć, jak się mścimy.
    Uniosłam wzrok i rozejrzałam się wokół siebie. przy długich, odrapanych drewnianych stołach siedzieli ludzie. Mieli spuszczone spojrzenia na talerze przed nimi, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Podniosłam się i obejrzałam okaleczone dłonie. Wypadałoby je odkazić, aby nie wdało się żadne zakażenie. Lecz myślę, że to może poczekać... Jeśli będę chora, to moja krew też nie będzie zdatna do picia, prawdopodobnie oczywiście. 
- Anastasia? - usłyszałam za sobą cichy głos. Odwróciłam się w stronę drzwi i uśmiechnęłam, patrząc na Ninę. Nie wyglądała dobrze, ale to teraz się nie liczyło. Ważne, że żyła. - Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też... Jak się czujesz? - zapytałam się jej, patrząc na podbite oko i podrapane ramiona. Oprócz ran, ciało miała przyozdobione licznymi siniakami. Chciałam ją przytulić i powiedzieć, że będzie lepiej, ale obie zdawałyśmy sobie sprawę, że to był dopiero początek. ona dostała gorszą "pracę" ode mnie. Ja tylko dawałam się gryźć, a ona została zmuszona być wampirzą prostytutką...
- A jak mam się czuć? - zauważyłam w jej oczach łzy. Przełknęłam ślinę i wyciągnęłam do niej rękę. Chwyciła ją niepewnie, jakby się mnie bała. Westchnęłam cicho. - Chodźmy lepiej coś zjeść, bo nie wiadomo, czy następnego posiłku dopiero jutro nie dostaniemy.
    Ruszyłyśmy w stronę stołu, który wręcz uginał się od jedzenia. Widać było jednak, że nie są to potrawy dobre, tylko złe. Niektóre owoce zaczynały już gnić, a mięso i wędliny były nadpsute. Chleb był zatęchły, a obie kobiety zostały wręcz odrzucone przez zapach, który się unosił. Cały głód, który odczuwały, nagle zniknął, a pozostał wstręt. Jednak wizja tego, że mogły nie jeść przez następne dni, zmusiła ich do wzięcia paru kromek chleba i po szklance soku. Odeszły w stronę stołów, gdzie siedzieli inni.
- Czy można? - zapytałam się chudego mężczyzny, na którym ubrania wisiały jak na wieszaku. Spojrzał się na nie obojętnie i powoli skinął głową. Usiadły naprzeciwko niego i powoli zaczęły jeść. - Ty też zostałeś porwany?
- Cicho! - syknął, rozglądając się gorączkowo. W jego oczach zobaczyła obłęd i przerażenie. - Zostaliśmy wybrani na sługusów Panów. Powinniśmy dziękować za to, że tu jesteśmy. Oni zostali nam zesłani, mieli nas uratować z tego życia. Jeśli będziemy dobrzy, to dołączymy do nich. Oni są bogami, a my na razie ich dziećmi, które muszą się nauczyć żyć w tym świecie. Tu rządzą inne zasady i powinnyście to zrozumieć. Dziękujcie bogom, póki są wam przychylni. Jeśli będziecie spełniać wymagania, to was do siebie przyjmą - uśmiechnął się bezzębnie z zadowoleniem i przekonaniem.
     Kobiety spojrzały się po sobie ze zdenerwowaniem w oczach. Nie chciałyśmy zostać takimi potworami jak te całe istoty. Prędzej popełniłabym samobójstwo niż stała się jednym z nich. Jeśli miałabym mordować tak bez uczuć jak oni... to było nie do pomyślenia!
- Przeklęte jest to miejsce - szepnęła Nina, gdy wychodziły z jadalni. Skinęłam głową, niemo się z nią zgadzając. Nie miałyśmy innego wyjścia niż się przystosować, póki nie poznamy słabych stron tych krwiopijców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz