Spojrzałam się z utęsknieniem na otwarty balkon, na który zaraz wyszłam. Dawno nie miałam wolnego popołudnia, a jednak mój mąż postanowił pokazać mi, że mnie nadal kocha, mimo że nie mówi tego codziennie. Nie mam mu tego za złe, bo nigdy nie był zbyt wylewny, nawet w stosunku do swojej matki, do której zawiózł naszego syna.
Westchnęłam cicho, opierając się o barierkę. Jestem bardzo zadowolona moim życiem, bo wszystko się dobrze układa. Moje marzenia się spełniły. Chciałam być lekarzem i założyć wspaniałą rodzinę. Te dwie rzeczy motywowały mnie do dalszej pracy i teraz musiałam utrzymać życie moich najbliższych na tym samym poziomie. Nie miałam wątpliwości, co do moich uczuć w stosunku do Luisa i Williama. Oddałabym za nich życie. Kiedyś już coś takiego deklarowałam, ale nie wiedzieć czemu, ale ostatnio miałam złe przeczucia.
- Anastasia? - usłyszałam za sobą pytanie i się odwróciłam. Zmarszczyłam brwi, patrząc na wysokiego, rudego mężczyznę w garniturze, który patrzył się na mnie zza ciemnych okularów. Zmarszczyłam brwi, bo go nie znam, a on wchodzi bez pozwolenia na mój teren. - Anastasia Smith?
- Tak - odpowiedziałam krótko, mierząc go spojrzeniem. Gdzie jest Luis? On już powinien tu dawno być. Może to jakiś jego znajomy. - A pan to...?
- Richard Brown - mruknął i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją niepewnie, nie wiedząc, czego mogę się po nim spodziewać. Miałam przeczucie, że mnie okłamał, podając fałszywe nazwisko, ale nie będę się kłócić. Pewnie zaraz się go jakimś sposobem pozbędę.
- Nie przypominam sobie, abym kiedyś pana widziała. Dlaczego pan tu przyszedł? - zapytałam się cicho, ale z dużą pewnością siebie. Podszedł dwa kroki do przodu i przekrzywił lekko głowę.
- Spotkaliśmy się kiedyś w pani szpitalu, ale ma pani prawo tego nie pamiętać, pani Anastasio. I właśnie w tej sprawie przyszedłem z panią porozmawiać. Chcę zaproponować pani prace i wiem, że na to stanowisko jest pani wręcz idealna - powiedział, prostując się jeszcze bardziej. Zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi i dotknęłam palcami zimnej barierki. Wzdrygnęłam się delikatnie, czując chłód na swojej skórze. Zauważyłam lekki uśmiech, który zaczął się błąkać po ustach Richarda. Wzbudzał we mnie strach, tylko nie mam bladego pojęcia czemu. Widzę tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu, a on mówi, że już kiedyś się ze sobą spotkaliśmy.
- Nie pamiętam pana, a ni spotkania z panem. Mam pracę, którą uwielbiam i wątpię, abym ją teraz zamieniła, zwłaszcza, że na głowie mam także inne obowiązki - powiedziałam, unosząc głowę. Nie pokaże mu, że źle czuję się w jego towarzystwie. to jest mój teren i to ja tu rządzę.
- Nie wejdziemy do środka, aby spokojnie porozmawiać? - zapytał się, a ja uśmiechnęłam się cierpko.
- Nie wpuszczam nieznajomych - odpowiedziałam i przeszłam koło niego, zatrzymując się koło szklanych drzwi. Otworzyłam je, czując na sobie czujne spojrzenie. - Do widzenia.
- Do zobaczenia - usłyszałam za sobą cichy szept i zamknęłam za sobą drzwi. Jednak gdy spojrzałam się na miejsce, w którym powinien się znajdować, nie było go. Postanowiłam to zignorować i się tym nie zamartwiać.Wmawiałam sobie, że nie ma ku temu powodów, ale to nie zmienia faktu, że zaczęłam analizować nasze spotkanie.
Odwróciłam się z powrotem i ruszyłam w stronę kuchni, aby zrobić sobie kawy. Jednak spojrzałam się przez okno, co było dużym błędem. Zobaczyłam tego całego Richarda Browna, który opierał się o to samo auto, które widziałam już kilka razy pod moim domem. Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam głową. Miałam wrażenie, że zza tych ciemnych okularów, oczy są skierowane prosto na mnie, ale to jest niemożliwe. Przez firanki i z takiej odległości on nie miał prawa, aby mnie dostrzec.
Jednak moje przemyślenia przerwał telefon. Złapałam się za serce, próbując uspokoić swój puls i szalejący oddech. Odetchnęłam głośno i podeszłam do komody, na której leżała moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz i uspokoiłam się, widząc znajome imię. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Halo? - zapytałam się cicho, jednak znowu zaczęłam się stresować, gdy usłyszałam rozdygotany głos blondynki.
- Anastasia, był u mnie jakiś Richard Brown... Czy on tobie tez proponował pracę? - padło pytanie, którego w ogóle się nie spodziewałam. Otworzyłam usta zdziwiona, ale nic nie byłam w stanie z siebie wydusić.- Milczysz, czyli był. Wysłuchałaś go, czy wyrzuciłaś z domu?
- Powiedziałam, że mam satysfakcjonującą pracę i wyszedł - odpowiedziałam cicho, rozglądając się dookoła, jakby ktoś mógłby mnie podsłuchać.
- On proponował pracę w burdelu - zaszlochała, a ja usiadłam na podłokietniku kanapy w salonie. - Tylko nam, do nikogo innego nie poszedł. Widziałam, jak poszedł od razu do swojego auta... O mój Boże! On tam nadal stoi!
- Wiem - sapnęłam z nerwów i spojrzałam się przez ramię na stojącego mężczyznę. Miał delikatny uśmiech, jakby się rozkoszował naszym strachem. Przynajmniej ja miałam takie wrażenie, ale nie mógł wiedzieć o czym rozmawiam i z kim. - Mam złe przeczucia.
- Ja też. Tylko dlaczego wybrał sobie nas? Ani ja, ani ty nie jest prostytutką, która szukałaby takiej pracy. Przyjechał do złej dzielnicy, ale najbardziej przeraża mnie to, że znał moje imię i mówił, że ty mu je powiedziałaś, kiedy się spotkaliście. Jednak mi to nie pasowało, bo ty nigdy nie jesteś zbyt wylewna do nieznajomych, a nie upijasz się do takiego stanu. Znam cię... Nie zrobiłaś tego, prawda? - usłyszałam wahanie w jej głosie. Przetarłam twarz wolną dłonią.
- Nie. Mówił mi, że się spotkaliśmy już kiedyś, ale ja go w ogóle nie pamiętam. Mówił, że mam do tego prawo, ale nie wiem, o co mu chodziło. Pamiętam każdego z moich pacjentów i ludzi, którzy mnie kiedyś odwiedzili w szpitalu. Doskonale o tym wiesz - szepnęłam do telefonu, czując łzy w oczach.
- Wiem, kochana, wiem - nagle przerwała i ściszyła swój głos do ledwo słyszalnego szeptu. - Ktoś próbuje wejść do mojego domu. Zadzwoń na policję, błagam!
Później usłyszałam ciche pikanie, które oznaczało urwane połączenie. Wstałam z kanapy i obejrzałam się, widząc, jak Richard rozmawia z jakimś muskularnym mężczyzną i pokazuje mu mój dom. Odsunęłam się jak najdalej, wybierając numer policji. Przyłożyłam telefon do ucha i zaczęłam wchodzić na górę, nie zapalając po drodze żadnego światła. Nie chciałam, aby ktokolwiek spostrzegł, gdzie jestem.
- Policja - powiedział ktoś po drugiej stronie telefonu. Odetchnęłam z ulgą.
- Tutaj Anastasia Smith, ktoś próbuje się włamać do domu mojej sąsiadki i do mojego także...
- Na jakiej ulicy się pani znajduje? - kobieta próbowała mnie uspokoić swoim rzeczowym tonem, chyba, ale jej się to nie udało. Mimo że jestem chirurgiem, to nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji i nie byłam w stanie się opanować.
- Na Kings' Street 79 - wysapałam, wchodząc do sypialni. Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi i miałam wrażenie, ze serce mi na chwilę stanęło. Zamknęłam oczy i przeszłam do małego składziku, który miał również wyjście do pokoju Williama.
- Zaraz tam przyjedziemy, proszę zachować spokój - nagle połączenie się zerwało, gdy mój telefon się rozładował. Czuję się jak w jakimś tanim horrorze. Tylko w nim główna bohaterka może mieć takiego pecha, aby telefon się rozładował. Tylko ja nie gram w żadnym filmie i jest to prawdziwe życie.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam ciężko. Złapałam za klamkę od pokoju mojego syna, ale powstrzymałam się w ostatnich chwili. Usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Serce zaczęło mi walić w piersi w oszałamiającym tempie. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w tak patowej sytuacji. Cofnęłam dłoń i ją opuściłam swobodnie wzdłuż ciała. A co, jeśli tego nie przeżyję? Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę mojego syna? Luisa? Łzy stanęły mi w oczach i otworzyłam cicho drzwi, które z powrotem prowadziły do sypialni mojej i mojego męża.
Jednak nie na długo zostałam wolna, bo po chwili poczułam, jak ktoś od tyłu przykłada mi szmatkę, która została czymś nasączona. Szarpałam się jeszcze chwilę, ale nie byłam w stanie wygrać z dorosłym mężczyzną, który był ode mnie ze dwa razy większy. Po chwili mój wzrok przestał być wyraźny i zemdlałam, modląc się o spokój dla mojej rodziny.
Westchnęłam cicho, opierając się o barierkę. Jestem bardzo zadowolona moim życiem, bo wszystko się dobrze układa. Moje marzenia się spełniły. Chciałam być lekarzem i założyć wspaniałą rodzinę. Te dwie rzeczy motywowały mnie do dalszej pracy i teraz musiałam utrzymać życie moich najbliższych na tym samym poziomie. Nie miałam wątpliwości, co do moich uczuć w stosunku do Luisa i Williama. Oddałabym za nich życie. Kiedyś już coś takiego deklarowałam, ale nie wiedzieć czemu, ale ostatnio miałam złe przeczucia.
- Anastasia? - usłyszałam za sobą pytanie i się odwróciłam. Zmarszczyłam brwi, patrząc na wysokiego, rudego mężczyznę w garniturze, który patrzył się na mnie zza ciemnych okularów. Zmarszczyłam brwi, bo go nie znam, a on wchodzi bez pozwolenia na mój teren. - Anastasia Smith?
- Tak - odpowiedziałam krótko, mierząc go spojrzeniem. Gdzie jest Luis? On już powinien tu dawno być. Może to jakiś jego znajomy. - A pan to...?
- Richard Brown - mruknął i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją niepewnie, nie wiedząc, czego mogę się po nim spodziewać. Miałam przeczucie, że mnie okłamał, podając fałszywe nazwisko, ale nie będę się kłócić. Pewnie zaraz się go jakimś sposobem pozbędę.
- Nie przypominam sobie, abym kiedyś pana widziała. Dlaczego pan tu przyszedł? - zapytałam się cicho, ale z dużą pewnością siebie. Podszedł dwa kroki do przodu i przekrzywił lekko głowę.
- Spotkaliśmy się kiedyś w pani szpitalu, ale ma pani prawo tego nie pamiętać, pani Anastasio. I właśnie w tej sprawie przyszedłem z panią porozmawiać. Chcę zaproponować pani prace i wiem, że na to stanowisko jest pani wręcz idealna - powiedział, prostując się jeszcze bardziej. Zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi i dotknęłam palcami zimnej barierki. Wzdrygnęłam się delikatnie, czując chłód na swojej skórze. Zauważyłam lekki uśmiech, który zaczął się błąkać po ustach Richarda. Wzbudzał we mnie strach, tylko nie mam bladego pojęcia czemu. Widzę tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu, a on mówi, że już kiedyś się ze sobą spotkaliśmy.
- Nie pamiętam pana, a ni spotkania z panem. Mam pracę, którą uwielbiam i wątpię, abym ją teraz zamieniła, zwłaszcza, że na głowie mam także inne obowiązki - powiedziałam, unosząc głowę. Nie pokaże mu, że źle czuję się w jego towarzystwie. to jest mój teren i to ja tu rządzę.
- Nie wejdziemy do środka, aby spokojnie porozmawiać? - zapytał się, a ja uśmiechnęłam się cierpko.
- Nie wpuszczam nieznajomych - odpowiedziałam i przeszłam koło niego, zatrzymując się koło szklanych drzwi. Otworzyłam je, czując na sobie czujne spojrzenie. - Do widzenia.
- Do zobaczenia - usłyszałam za sobą cichy szept i zamknęłam za sobą drzwi. Jednak gdy spojrzałam się na miejsce, w którym powinien się znajdować, nie było go. Postanowiłam to zignorować i się tym nie zamartwiać.Wmawiałam sobie, że nie ma ku temu powodów, ale to nie zmienia faktu, że zaczęłam analizować nasze spotkanie.
Odwróciłam się z powrotem i ruszyłam w stronę kuchni, aby zrobić sobie kawy. Jednak spojrzałam się przez okno, co było dużym błędem. Zobaczyłam tego całego Richarda Browna, który opierał się o to samo auto, które widziałam już kilka razy pod moim domem. Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam głową. Miałam wrażenie, że zza tych ciemnych okularów, oczy są skierowane prosto na mnie, ale to jest niemożliwe. Przez firanki i z takiej odległości on nie miał prawa, aby mnie dostrzec.
Jednak moje przemyślenia przerwał telefon. Złapałam się za serce, próbując uspokoić swój puls i szalejący oddech. Odetchnęłam głośno i podeszłam do komody, na której leżała moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz i uspokoiłam się, widząc znajome imię. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Halo? - zapytałam się cicho, jednak znowu zaczęłam się stresować, gdy usłyszałam rozdygotany głos blondynki.
- Anastasia, był u mnie jakiś Richard Brown... Czy on tobie tez proponował pracę? - padło pytanie, którego w ogóle się nie spodziewałam. Otworzyłam usta zdziwiona, ale nic nie byłam w stanie z siebie wydusić.- Milczysz, czyli był. Wysłuchałaś go, czy wyrzuciłaś z domu?
- Powiedziałam, że mam satysfakcjonującą pracę i wyszedł - odpowiedziałam cicho, rozglądając się dookoła, jakby ktoś mógłby mnie podsłuchać.
- On proponował pracę w burdelu - zaszlochała, a ja usiadłam na podłokietniku kanapy w salonie. - Tylko nam, do nikogo innego nie poszedł. Widziałam, jak poszedł od razu do swojego auta... O mój Boże! On tam nadal stoi!
- Wiem - sapnęłam z nerwów i spojrzałam się przez ramię na stojącego mężczyznę. Miał delikatny uśmiech, jakby się rozkoszował naszym strachem. Przynajmniej ja miałam takie wrażenie, ale nie mógł wiedzieć o czym rozmawiam i z kim. - Mam złe przeczucia.
- Ja też. Tylko dlaczego wybrał sobie nas? Ani ja, ani ty nie jest prostytutką, która szukałaby takiej pracy. Przyjechał do złej dzielnicy, ale najbardziej przeraża mnie to, że znał moje imię i mówił, że ty mu je powiedziałaś, kiedy się spotkaliście. Jednak mi to nie pasowało, bo ty nigdy nie jesteś zbyt wylewna do nieznajomych, a nie upijasz się do takiego stanu. Znam cię... Nie zrobiłaś tego, prawda? - usłyszałam wahanie w jej głosie. Przetarłam twarz wolną dłonią.
- Nie. Mówił mi, że się spotkaliśmy już kiedyś, ale ja go w ogóle nie pamiętam. Mówił, że mam do tego prawo, ale nie wiem, o co mu chodziło. Pamiętam każdego z moich pacjentów i ludzi, którzy mnie kiedyś odwiedzili w szpitalu. Doskonale o tym wiesz - szepnęłam do telefonu, czując łzy w oczach.
- Wiem, kochana, wiem - nagle przerwała i ściszyła swój głos do ledwo słyszalnego szeptu. - Ktoś próbuje wejść do mojego domu. Zadzwoń na policję, błagam!
Później usłyszałam ciche pikanie, które oznaczało urwane połączenie. Wstałam z kanapy i obejrzałam się, widząc, jak Richard rozmawia z jakimś muskularnym mężczyzną i pokazuje mu mój dom. Odsunęłam się jak najdalej, wybierając numer policji. Przyłożyłam telefon do ucha i zaczęłam wchodzić na górę, nie zapalając po drodze żadnego światła. Nie chciałam, aby ktokolwiek spostrzegł, gdzie jestem.
- Policja - powiedział ktoś po drugiej stronie telefonu. Odetchnęłam z ulgą.
- Tutaj Anastasia Smith, ktoś próbuje się włamać do domu mojej sąsiadki i do mojego także...
- Na jakiej ulicy się pani znajduje? - kobieta próbowała mnie uspokoić swoim rzeczowym tonem, chyba, ale jej się to nie udało. Mimo że jestem chirurgiem, to nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji i nie byłam w stanie się opanować.
- Na Kings' Street 79 - wysapałam, wchodząc do sypialni. Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi i miałam wrażenie, ze serce mi na chwilę stanęło. Zamknęłam oczy i przeszłam do małego składziku, który miał również wyjście do pokoju Williama.
- Zaraz tam przyjedziemy, proszę zachować spokój - nagle połączenie się zerwało, gdy mój telefon się rozładował. Czuję się jak w jakimś tanim horrorze. Tylko w nim główna bohaterka może mieć takiego pecha, aby telefon się rozładował. Tylko ja nie gram w żadnym filmie i jest to prawdziwe życie.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam ciężko. Złapałam za klamkę od pokoju mojego syna, ale powstrzymałam się w ostatnich chwili. Usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Serce zaczęło mi walić w piersi w oszałamiającym tempie. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w tak patowej sytuacji. Cofnęłam dłoń i ją opuściłam swobodnie wzdłuż ciała. A co, jeśli tego nie przeżyję? Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę mojego syna? Luisa? Łzy stanęły mi w oczach i otworzyłam cicho drzwi, które z powrotem prowadziły do sypialni mojej i mojego męża.
Jednak nie na długo zostałam wolna, bo po chwili poczułam, jak ktoś od tyłu przykłada mi szmatkę, która została czymś nasączona. Szarpałam się jeszcze chwilę, ale nie byłam w stanie wygrać z dorosłym mężczyzną, który był ode mnie ze dwa razy większy. Po chwili mój wzrok przestał być wyraźny i zemdlałam, modląc się o spokój dla mojej rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz