sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 1

     Uśmiechnęłam się szeroko do swojej ulubionej sąsiadki. Widzę jak wesołe ogniki tańczą w jej oczach. Nie ma co się dziwić. W końcu brat Niny przyjeżdża dzisiaj wieczorem. Z tego, co mi mówiła, nie widzieli się już pół roku, odkąd on wyjechał. Mieszka w Los Angeles, stamtąd ludzie są jacyś dziwni. Niby mają rodziny poza swoim własnym domem, ale jakoś się do nich nie garną.
- O której tu wpadnie? - zapytałam się, opierając dłonie o niski płot, który dzieli nasze działki.
- Nie mam pojęcia, Anastasio. Mówił, że będzie wieczorem z całą brygadą... Mam nadzieję, że wpadniecie na jutrzejszego grilla? - uniosła jedną brew, a ja automatycznie pogładziłam się po wystającym brzuchu. Delikatny uśmiech ozdobił moją twarz.
- Oczywiście, że będziemy. Ja mam urlop macierzyński, a Luis ma jutro wolne. Uważa, że to bardzo dobry pomysł, ale i tak miałam wykład o tym, co mogę jeść, a czego nie. Mówię ci, nie bierz sobie za męża lekarza. Oni są gorsi niż matki w stosunku do nastolatek! Ja doskonale wiem, co jest dobre dla mojego dziecka, bo też skończyłam medycynę, ale on o tym chyba totalnie zapomniał! - gestykulowałam prawą ręką, pokazując moje oburzenie. Nina zaśmiała się głośno, a ja jej po chwili zawtórowałam.
- Dobrze, że się dogadaliście przynajmniej w sprawie tego grilla. Lecę przygotować dla nich pokoje, bo nie zdążę. Do zobaczenia! - pomachała mi, a ja jej odpowiedziałam tym samym. Spojrzałam się w kierunku werandy od naszego domu. Westchnęłam cicho i ruszyłam w jego kierunku.
     Przystanęłam na chwilę na schodkach, aby złapać oddech. Ciąża jest bardzo męczącym zajęciem. Moją uwagę nagle przykuło czarne, sportowe auto, które zwolniło przy naszym ogrodzeniu. Poczułam na sobie spojrzenie kierowcy, jednak nie zauważyłam jego twarzy. Miał niemal czarne szyby, a później odjechał z piskiem opon. Zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową. Pewnie ktoś chciał mnie wystraszyć i nie powinnam się tym przejmować.
    Usiadłam w domu na kanapie i westchnęłam głośno. Kiedy on wróci? Pojechał tylko po zakupy, a jest już zmierzch i jego nadal nie ma. Następnym razem dam Luisowi mapę tego supermarketu, aby znów się nie zgubił, bo GPS jest drogi, a zresztą jeden już ma.
    Przymknęłam oczy i zaczęłam wspominać nasze pierwsze spotkanie. Dwa lata temu wpadłam na niego w szpitalnym bufecie. Okazało się, że jest ordynatorem na jednym z oddziałów. Młody, przystojny i utalentowany. Tak opisała mi go jedna z pielęgniarek, którą poprosiłam o pomoc. W końcu miałam z nim pogadać o moim stażu.
      Głupio mi było, gdy weszłam do jego gabinetu i okazało się, że on będzie moim przyszłym szefem.
- O czym tak myślisz, kochanie? - zapytał się Luis, muskając ustami mój policzek. Otworzyłam oczy i posłałam mu delikatny uśmiech.
- No patrz, operacja wyrostka to dla ciebie nic, ale jak masz iść do sklepu to powinieneś mieć mapę - zaśmiałam się, widząc jego naburmuszoną minę.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział i usiadł koło mnie. Zamknął oczy i się wygodnie ułożył.
- Kochanie, nie siadaj, bo ktoś musi rozpakować zakupy - mruknęłam, gładząc go po jego blond włosach. Jęknął głośno w ramach protestu, a ja się na niego tylko spojrzałam z politowaniem. - Ruchy, mój doktorku.
- Jesteś straszna - powiedział, ale wstał z lekkim ociąganiem. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
- To po co się ze mną ożeniłeś?
- Do tej pory się nad tym zastanawiam - rzuciłam w niego poduszką, ale zrobił unik. A niech go szlag!

•••||•••

    Przytuliłam Ninę i spojrzałam się na jej brata, który teraz wita się z moim mężem. Wysoki o czarnych jak heban włosach, które z jednej strony sięgają ramienia, a z drugiej mają długość z dwóch centymetrów. Jego czujne, niebieskie oczy obserwują wszystko, co dzieje się wokół nas. Jest przystojny, ale wolę mojego męża.
- Ja też chcę mieć taki piękny odcień włosów. Teraz w słońcu pokazały, jakie są kasztanowe - zawołała cicho, dotykając moich idealnie ułożonych i ogarniętych loków. Złapałam jej dłoń i odsunęłam od siebie.
- Wiesz, ile czasu spędzam raz w tygodniu, aby je ogarnąć? To coś, na mojej głowie żyje własnym życiem - wskazałam palcem na moje włosy, a ona zaczęła się śmiać.
- Chodźmy już, to przywitasz się ze Stevenem i poznasz resztę zespołu -  posłała mi szeroki uśmiech i pociągnęła mnie w stronę swojego brata. - Stev! Pamiętasz Anastasię?
- Nie zapominaj pięknych kobiet. Tak brzmi jedna z moich głównych zasad - powiedział, wykrzywiając usta w szelmowskim uśmiechu. Ucałował mnie w grzbiet dłoni i spojrzał na Luisa. - Ma pan szczęście, że znalazł pan tak inteligentną i olśniewającą żonę.
- Steven, nie podrywaj, bo i tak jest zajęta. Jestem Nate, ale możesz na mnie wołać Rex - uśmiechnął się do mnie umięśniony szatyn. Poklepał bruneta po plecach i zaśmiał się głośno.
- Ja mam na imię Anastasia, a to mój mąż Luis - odpowiedziałam. Perkusista, najprawdopodobniej, bo wystają mu pałeczki z kieszeni, zaprowadził nas do pozostałej dwójki chłopaków. Jeden blondyn z włosami do ramion o zielonych oczach, a drugich o bordowych, prostych włosach do łopatek, który miał minę jakby chciał kogoś zabić.
- Ten wiecznie wnerwiony to Luke, a ten drugi to Damon - kiwnęli nam głowami, a ja posłałam im niepewny uśmiech. Rex, stojąc obok mnie, westchnął głośno. - No ludzie, trzymajcie mnie! Czy wy możecie się przywitać? Stoicie tu jak słupy i nie wykazujecie żadnej kultury! Co za osły...
- Sam jesteś osłem, Nathanielu - mruknęła Nina, przechodząc obok nas. Kiwnęła na mnie, a ja ruszyłam zaraz za nią do jej domu. - Szybciej, muszę z tobą porozmawiać.
- No już idę, idę - zaśmiałam się, ale uśmiech zamarł mi na ustach, gdy pokazała jeden z gościnnych pokoi. Przekrzywiłam głowę i popatrzyłam na rozszarpanego ptaka po środku. - Co tu się stało?
- Nie mam bladego pojęcia, ale w nocy słyszałam różne dziwne dźwięki. Jakby ktoś jęczał i prosił o pomoc... Mam złe przeczucia, jakby miało stać się coś niedługo złego - spojrzała na mnie smutno, a ja przygryzłam wargę i pogładziłam swój wielki brzuch. Jakoś w ogóle jest dziwnie. Ten samochód wczoraj. Oby przeczucia mojej przyjaciółki się nie sprawdziły. Nic złego się teraz nie może stać.
- Kogo to pokój? - zapytałam się cicho, jakby ktoś mógł nas usłyszeć.
- Luka, jak pewnie zauważyłaś, chodzi zdenerwowany. Z Rexem też nie wszystko jest w porządku... Niby się śmieje tak jak zawsze, ale w jego oczach jest coś dziwnego. Jakby czegoś się obawiał - mówiła mi, wracając z powrotem na dół. Jakbyśmy za długo tam były, ktoś by się zorientował.
- Będzie dobrze, oni niedługo wyjeżdżają w trasę i pozbędziesz się kłopotu o bordowych włosach - posłałam jej wymuszony uśmiech. Położyłam dłoń na ramieniu Niny. - Wszystko będzie dobrze, a teraz ładny uśmiech, bo idziemy do gości.
- Zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu - zaśmiała się, a ja uniosłam brwi.
- Przecież doskonale wiesz, że tak jest. Jestem duszą towarzystwa i moje żarty rozśmieszą lub pocieszą wszystkich, którzy je słyszą, kochana!
- Przecież nie zaprzeczam, prawda kochanie? - pomachała swojemu bratu, a mnie dorwał Rex.
- O czym tak dyskutowałyście, Ana? Mogę tak do ciebie mówić? Nawet jak się nie zgodzisz to i tak będę mówił, ale lubię być grzeczny, więc daję ci się wypowiedzieć na ten temat. Ana, Ana, Ana... - zaczął sobie mówić, a mój mózg musiał to wszystko puścić w zwolnionej wersji, bo za dużo danych dostarczył mi mężczyzna obok w jednej wypowiedzi. - Ana, słuchasz mnie?
- Tak, tylko odrobinę zwolnij, ok? Jesteś za szybki - powiedziałam z uśmiechem, a on zaczął się ze mnie śmiać w głos.
- Jestem za szybki? A co mam powiedzieć o tobie? Ty to dopiero jesteś szybka, już zobacz swój brzuch... Za dwa tygodnie nie zmieścisz się w drzwiach - wysapał pomiędzy salwami śmiechu. Dałam mu sójkę w bok, ale sama także się szeroko uśmiechnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz