Uśmiechnęłam się szeroko
do swojej ulubionej sąsiadki. Widzę jak wesołe ogniki tańczą w jej
oczach. Nie ma co się dziwić. W końcu brat Niny przyjeżdża dzisiaj
wieczorem. Z tego, co mi mówiła, nie widzieli się już pół roku, odkąd on
wyjechał. Mieszka w Los Angeles, stamtąd ludzie są jacyś dziwni. Niby
mają rodziny poza swoim własnym domem, ale jakoś się do nich nie garną.
- O której tu wpadnie? - zapytałam się, opierając dłonie o niski płot, który dzieli nasze działki.
- Nie mam pojęcia,
Anastasio. Mówił, że będzie wieczorem z całą brygadą... Mam nadzieję, że
wpadniecie na jutrzejszego grilla? - uniosła jedną brew, a ja
automatycznie pogładziłam się po wystającym brzuchu. Delikatny uśmiech
ozdobił moją twarz.
- Oczywiście, że
będziemy. Ja mam urlop macierzyński, a Luis ma jutro wolne. Uważa, że to
bardzo dobry pomysł, ale i tak miałam wykład o tym, co mogę jeść, a
czego nie. Mówię ci, nie bierz sobie za męża lekarza. Oni są gorsi niż
matki w stosunku do nastolatek! Ja doskonale wiem, co jest dobre dla
mojego dziecka, bo też skończyłam medycynę, ale on o tym chyba totalnie
zapomniał! - gestykulowałam prawą ręką, pokazując moje oburzenie. Nina
zaśmiała się głośno, a ja jej po chwili zawtórowałam.
- Dobrze, że się
dogadaliście przynajmniej w sprawie tego grilla. Lecę przygotować dla
nich pokoje, bo nie zdążę. Do zobaczenia! - pomachała mi, a ja jej
odpowiedziałam tym samym. Spojrzałam się w kierunku werandy od naszego
domu. Westchnęłam cicho i ruszyłam w jego kierunku.
Przystanęłam na
chwilę na schodkach, aby złapać oddech. Ciąża jest bardzo męczącym
zajęciem. Moją uwagę nagle przykuło czarne, sportowe auto, które
zwolniło przy naszym ogrodzeniu. Poczułam na sobie spojrzenie kierowcy,
jednak nie zauważyłam jego twarzy. Miał niemal czarne szyby, a później
odjechał z piskiem opon. Zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową. Pewnie
ktoś chciał mnie wystraszyć i nie powinnam się tym przejmować.
Usiadłam w domu na
kanapie i westchnęłam głośno. Kiedy on wróci? Pojechał tylko po zakupy, a
jest już zmierzch i jego nadal nie ma. Następnym razem dam Luisowi mapę
tego supermarketu, aby znów się nie zgubił, bo GPS jest drogi, a
zresztą jeden już ma.
Przymknęłam oczy i
zaczęłam wspominać nasze pierwsze spotkanie. Dwa lata temu wpadłam na
niego w szpitalnym bufecie. Okazało się, że jest ordynatorem na jednym z
oddziałów. Młody, przystojny i utalentowany. Tak opisała mi go jedna z
pielęgniarek, którą poprosiłam o pomoc. W końcu miałam z nim pogadać o
moim stażu.
Głupio mi było, gdy weszłam do jego gabinetu i okazało się, że on będzie moim przyszłym szefem.
- O czym tak myślisz,
kochanie? - zapytał się Luis, muskając ustami mój policzek. Otworzyłam
oczy i posłałam mu delikatny uśmiech.
- No patrz, operacja
wyrostka to dla ciebie nic, ale jak masz iść do sklepu to powinieneś
mieć mapę - zaśmiałam się, widząc jego naburmuszoną minę.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział i usiadł koło mnie. Zamknął oczy i się wygodnie ułożył.
- Kochanie, nie siadaj,
bo ktoś musi rozpakować zakupy - mruknęłam, gładząc go po jego blond
włosach. Jęknął głośno w ramach protestu, a ja się na niego tylko
spojrzałam z politowaniem. - Ruchy, mój doktorku.
- Jesteś straszna - powiedział, ale wstał z lekkim ociąganiem. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
- To po co się ze mną ożeniłeś?
- Do tej pory się nad tym zastanawiam - rzuciłam w niego poduszką, ale zrobił unik. A niech go szlag!
•••||•••
Przytuliłam Ninę i
spojrzałam się na jej brata, który teraz wita się z moim mężem. Wysoki o
czarnych jak heban włosach, które z jednej strony sięgają ramienia, a z
drugiej mają długość z dwóch centymetrów. Jego czujne, niebieskie oczy
obserwują wszystko, co dzieje się wokół nas. Jest przystojny, ale wolę
mojego męża.
- Ja też chcę mieć taki
piękny odcień włosów. Teraz w słońcu pokazały, jakie są kasztanowe -
zawołała cicho, dotykając moich idealnie ułożonych i ogarniętych loków.
Złapałam jej dłoń i odsunęłam od siebie.
- Wiesz, ile czasu
spędzam raz w tygodniu, aby je ogarnąć? To coś, na mojej głowie żyje
własnym życiem - wskazałam palcem na moje włosy, a ona zaczęła się
śmiać.
- Chodźmy już, to
przywitasz się ze Stevenem i poznasz resztę zespołu - posłała mi
szeroki uśmiech i pociągnęła mnie w stronę swojego brata. - Stev!
Pamiętasz Anastasię?
- Nie zapominaj pięknych
kobiet. Tak brzmi jedna z moich głównych zasad - powiedział,
wykrzywiając usta w szelmowskim uśmiechu. Ucałował mnie w grzbiet dłoni i
spojrzał na Luisa. - Ma pan szczęście, że znalazł pan tak inteligentną i
olśniewającą żonę.
- Steven, nie podrywaj,
bo i tak jest zajęta. Jestem Nate, ale możesz na mnie wołać Rex -
uśmiechnął się do mnie umięśniony szatyn. Poklepał bruneta po plecach i
zaśmiał się głośno.
- Ja mam na imię
Anastasia, a to mój mąż Luis - odpowiedziałam. Perkusista,
najprawdopodobniej, bo wystają mu pałeczki z kieszeni, zaprowadził nas
do pozostałej dwójki chłopaków. Jeden blondyn z włosami do ramion o
zielonych oczach, a drugich o bordowych, prostych włosach do łopatek,
który miał minę jakby chciał kogoś zabić.
- Ten wiecznie wnerwiony
to Luke, a ten drugi to Damon - kiwnęli nam głowami, a ja posłałam im
niepewny uśmiech. Rex, stojąc obok mnie, westchnął głośno. - No ludzie,
trzymajcie mnie! Czy wy możecie się przywitać? Stoicie tu jak słupy i
nie wykazujecie żadnej kultury! Co za osły...
- Sam jesteś osłem,
Nathanielu - mruknęła Nina, przechodząc obok nas. Kiwnęła na mnie, a ja
ruszyłam zaraz za nią do jej domu. - Szybciej, muszę z tobą porozmawiać.
- No już idę, idę -
zaśmiałam się, ale uśmiech zamarł mi na ustach, gdy pokazała jeden z
gościnnych pokoi. Przekrzywiłam głowę i popatrzyłam na rozszarpanego
ptaka po środku. - Co tu się stało?
- Nie mam bladego
pojęcia, ale w nocy słyszałam różne dziwne dźwięki. Jakby ktoś jęczał i
prosił o pomoc... Mam złe przeczucia, jakby miało stać się coś niedługo
złego - spojrzała na mnie smutno, a ja przygryzłam wargę i pogładziłam
swój wielki brzuch. Jakoś w ogóle jest dziwnie. Ten samochód wczoraj.
Oby przeczucia mojej przyjaciółki się nie sprawdziły. Nic złego się
teraz nie może stać.
- Kogo to pokój? - zapytałam się cicho, jakby ktoś mógł nas usłyszeć.
- Luka, jak pewnie
zauważyłaś, chodzi zdenerwowany. Z Rexem też nie wszystko jest w
porządku... Niby się śmieje tak jak zawsze, ale w jego oczach jest coś
dziwnego. Jakby czegoś się obawiał - mówiła mi, wracając z powrotem na
dół. Jakbyśmy za długo tam były, ktoś by się zorientował.
- Będzie dobrze, oni
niedługo wyjeżdżają w trasę i pozbędziesz się kłopotu o bordowych
włosach - posłałam jej wymuszony uśmiech. Położyłam dłoń na ramieniu
Niny. - Wszystko będzie dobrze, a teraz ładny uśmiech, bo idziemy do
gości.
- Zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu - zaśmiała się, a ja uniosłam brwi.
- Przecież doskonale
wiesz, że tak jest. Jestem duszą towarzystwa i moje żarty rozśmieszą lub
pocieszą wszystkich, którzy je słyszą, kochana!
- Przecież nie zaprzeczam, prawda kochanie? - pomachała swojemu bratu, a mnie dorwał Rex.
- O czym tak
dyskutowałyście, Ana? Mogę tak do ciebie mówić? Nawet jak się nie
zgodzisz to i tak będę mówił, ale lubię być grzeczny, więc daję ci się
wypowiedzieć na ten temat. Ana, Ana, Ana... - zaczął sobie mówić, a mój
mózg musiał to wszystko puścić w zwolnionej wersji, bo za dużo danych
dostarczył mi mężczyzna obok w jednej wypowiedzi. - Ana, słuchasz mnie?
- Tak, tylko odrobinę zwolnij, ok? Jesteś za szybki - powiedziałam z uśmiechem, a on zaczął się ze mnie śmiać w głos.
- Jestem za szybki? A co
mam powiedzieć o tobie? Ty to dopiero jesteś szybka, już zobacz swój
brzuch... Za dwa tygodnie nie zmieścisz się w drzwiach - wysapał
pomiędzy salwami śmiechu. Dałam mu sójkę w bok, ale sama także się
szeroko uśmiechnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz