czwartek, 5 stycznia 2017

Rozdział 4

     Otworzyłam oczy, ale nic mi to nie dało. Znajdowałam się w jakimś nieoświetlonym pokoju bez okien i żadnego innego źródła światła. Szarpnęłam się, czując grube sznury na nadgarstkach, przez które nie mogłam wstać z drewnianego krzesła. Warknęłam cicho pod nosem, jednak usłyszałam tylko ciche, gniewne mruknięcie wydobywające się z moich ust. Mam na usta przyklejoną taśmę, która skutecznie mnie ucisza. Miałam nadzieję, że może ktoś zaraz do mnie przyjdzie i wyjaśni, gdzie ja w ogóle się znajduję! Ostatnie, co pamiętam, to silne ramiona przyciskające mi jakąś szmatkę do twarzy. Potem najprawdopodobniej zemdlałam albo usnęłam. 
     Powtórzyłam szarpanie się z więzami, ale ponownie nic tym nie osiągnęłam. Czy jestem przerażona? To mało powiedziane. Strach trzyma moje serce w swoich szponach i nie zapowiada się na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Nie wiem, gdzie jestem i po co. Ktoś mnie porwał, ale zdążyłam zadzwonić po policję. Przynajmniej ten plus, bo to znaczy, że ktoś od razu się tym zajmie. Chyba nie pozostawią mnie samej sobie przy porywaczach? W końcu są od tego, aby pomagać obywatelom. Pociągnęłam nosem, widząc w myślach twarz Williama i Luisa. Ktoś mnie im odebrał z nieznajomego mi powodu. 
- Widzę, że już się obudziłaś - usłyszałam za sobą głos, który słyszałam w dniu mojego porwania. To jest ten Richard Brown. Zacisnęłam zęby i jęknęłam żałośnie, szukając go wzrokiem w ciemności. Jednak wszędzie otacza mnie czerń. Nagle warknęłam z bólu, gdy poczułam jak ktoś, najprawdopodobniej ten mężczyzna, odrywa taśmę z moich ust. 
- Gdzie ja jestem? - syknęłam wściekle, rozglądając się. Oblizałam moje spierzchnięte wargi, czując palące pragnienie. Nie wiem, od kiedy mnie tutaj trzymają. 
- Tam, gdzie jest twoje miejsce, ale nie martw się. Jeszcze dzisiaj cię przeniesiemy do twojej przyszłej pracy, Anastasio - powiedział drugi, nieznajomy mi głos. Nina wspominała coś o pracy w burdelu. Wzdrygnęłam się lekko, czując jeszcze większe przerażenie. Nigdy nie starałam się o to, aby ktoś mnie tak bardzo nienawidził, żeby wysłać moją osobę do burdelu. Oczywiście, parę osób mnie nie lubiło, ale nie w takim stopniu. Zwłaszcza, że ich w ogóle nie pamiętam. Nie wiem, skąd ta dwójka mężczyzn mnie zna. 
- Nie będę pracować w burdelu - szepnęłam cicho, wiedząc że mnie nie usłyszą. Bardzo się zdziwiłam, gdy usłyszałam cichy śmiech jednego z nich. 
- Nie, nie będziesz pracować w burdelu naszej pani. Będziesz pracować w pijalni - syknął jeden z nich mi do ucha, a ja poczułam silne, męskie perfumy. Przyjemny zapach, ale teraz kojarzy mi się z niebezpieczeństwem. Pijalnia... Jedyne, co przychodziło mi na myśl to bar. Nasza pani? Kto to jest? Jeszcze to, jakim tonem o niej wspomniał... Jakby była ich bóstwem. 
    Nagle poczułam, jak lina oplatająca moje nadgarstki opada z nich. Wyciągnęłam je przed siebie, rozmasowując poranioną skórę. Ktoś złapał mnie za ramię i nieludzką siłą postawił na równe nogi, po czym popchnął w jakąś stronę. Posłusznie ruszyłam się i przede mną otworzyły się drzwi, wpuszczając przyćmione światło lamp które wisiały na ścianach obskurnego korytarza.
    Dopiero teraz zauważyłam idącego obok mnie mężczyzna. Podobnie jak Richard, miał na sobie garnitur oraz ciemne okulary. Tylko w odróżnieniu od rudzielca był łysy i bardziej barczysty. Wyglądał na ochroniarza, ale jednak nikogo nie oceniam.
- Będziesz teoretycznie mieszkała w lepszym miejscu od twojej koleżanki. Jednak w praktyce, masz dużo gorszą pracę - Richard uśmiechnął się drwiąco, poprawiając powolnie okulary. Przyćmione światło lamp nie pomagało mi w dostrzeganiu szczegółów miejsca, w którym się znalazłam. Jednak zauważyłam obite ciemną skórą kanapy, na których siedziały najróżniejsze postaci. Jednak wszystkie były młode i piękne. Jakby nierealne. I wszystkie miały w oczach chęć mordu.
    Odwróciłam wzrok w drugą stronę, aby zobaczyć długie, ciężkie firany, które oddzielały od siebie dwa pomieszczenia. Tam już było jaśniej i to , co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Parę osób zostało przykutych do krzeseł i byli cali we krwi. Gdy jedna z kobiet, która stała obok kotary, zauważyła mnie - zasłoniła ją. Czy oni chcą tych wszystkich ludzi pozabijać?
- Richard! Gdzie są nasze dwa nowe nabytki? - usłyszałam głos za sobą. Spojrzałam się tam i spostrzegła na balkonie piękną kobietę. Stała tam z długiej, zielonawej sukni. Jej blond włosy były przełożone przez jedno ramię, a drugą rękę miała podniesioną z kieliszkiem wina. Patrzyła się na mnie z ciekawością, lekko przekrzywiając głowę. Zobaczyłam ruch jej warg, ale niczego nie usłyszałam. Stała za daleko.
- Tak to jedna z nich, pani - usłyszałam obok siebie Richarda. Mówił normalnym głosem, więc tamta kobieta nie miała prawa g usłyszeć. Odwróciła się do nas tyłem, aby odstawić kieliszek. Rozmowy w pokoju się uciszyły, gdy kobieta nagle znalazła się przede mną. Cofnęłabym się do tyłu, gdyby nie ciało drugiego mężczyny, który wyglądał jak strażnik.
- Jak to możliwe? - pytanie padło z moich ust, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Kochana... Ty jesteś tutaj tylko pokarmem - usłyszałam i zobaczyłam jak w jej ustach zaczęły rosnąć dwójki, tworząc kły. Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę w jak złej sytuacji jestem. Nie wierzyłam nigdy w istoty nadnaturalne, a przed sobą mam żywy przykład wampira. Albo martwy. Chyba, że jest na to jakieś logiczne wytłumaczenie. Tak, na pewno jest. - Zaprowadzić ją na fotel. Spróbuję jej jako pierwsza.
    Poczułam jak Richard złapał mnie za kark i zaczął prowadzić w stronę kotar. Zaczęłam się wyrywać, ale nic to nie dało. Jedynie uścisk się zacieśnił, co jeszcze bardziej mnie zabolało. Pierwsze łzy pojawiły mi się w oczach.
- Puśćcie mnie! Nic wam nigdy nie zrobiłam!  - krzyknęłam, ponownie się wyrywając. Nagle jednak już nie byłam w sali, tylko znalazłam się na fotelu. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a byłam już do niego przypięta. Moja głowa została odciągnięta do tyłu i poczułam jak na czole zacieśnia się pasek. Nawet nie mogłam się teraz ruszyć, tylko palcami u rąk i nóg. Zawyłam, a przed oczami widziałam tylko roześmianą blond kobietę, która miała nadal wysunięte kły.
- Twoja koleżanka trafiła do naszego domu towarzyskiego. Tam też się nią porządnie zajmą. Możesz jej zazdrościć bo takiej rozkoszy jakiej ona doświadczy, ty nigdy nie poczujesz. Bo raczej nie wyjdziesz stąd żywa - nie wiem, co było w tym takiego śmiesznego, ale Richard nie mógł się powstrzymać przed cichym śmiechem. Załkałam cicho, gdy już tamta zeszła z mojego pola widzenia. Poczułam zimny podmuch powietrza na skórze mojej szyi, a potem ból i ogarniającą słabość. Próbowałam się na początku wyrwać, ale opadałam powoli z sił.
   W moim ciele czułam palący ból, który nie chciał ustąpić, a wręcz się nasilał. Czy to możliwe...? Czy możliwe jest to, aby wampiry istniały? Nie, przecież byłby jakieś doniesienia. Ale to dlaczego ta kobieta przyssała się do mojej szyi? Może mam halucynacje? Coraz gorzej mi się myśli. Nie dam rady tak długo wytrzymać. Ta blondynka wysysała ze mnie  życie w bardzo szybkim tempie.
    William, kochanie, mam nadzieję, że jesteś bezpieczny wraz ze swoim ojcem. Że oni was nie dopadli. Że policja się wami zaopiekowała. Kocham was... Jesteście dwójką mężczyzn, za których oddałabym życie. Will... Tak bardzo cię kocham. Luis... Ułóż sobie życie z kimś innym, jeśli ja nie wrócę. William musi mieć matkę,a ty nie możesz na zawsze pozostać w żałobie po mnie. Nie będę miała ci tego za złe. Masz prawo być szczęśliwym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz