sobota, 6 maja 2017

Rozdział 5

   Jęknęłam, gdy tylko się obudziłam. Oczy otworzyłam, co nie dało prawie żadnego efektu. Jedynie widziałam wąski pasek światła, który znajdował się najpewniej pod drzwiami. Westchnęłam cicho i dotknęłam dłonią swojej szyi. Poczułam pod opuszkami delikatną opuchliznę i dwa strupy obok siebie. Więc to mi się nie śniło, a miałam taką nadzieję. Przynajmniej wtedy posiadałabym jakieś racjonalne wytłumaczenie tego, co widziałam.
- Wstawaj, śniadanie - usłyszałam syk obok swojego ucha, a po chwili rozpaliły się pochodnie w pomieszczeniu. Spojrzałam na Richarda, który stał obok drzwi z kluczami w ręku. Uśmiechał się do mnie drwiąco, jednak nie mogłam zauważyć wyrazu jego oczu. Ciągle miał na nosie te ciemne okulary. - Zostaniesz zaprowadzona do sali, gdzie będziesz jadała z innymi. Musicie mieć wystarczającą ilość krwi dla nas.
    Wstałam posłusznie, patrząc się na niego z obrzydzeniem. Ciągle krążyły mi pewne myśli po głowie, które ostrzegały mnie przed nieprzemyślanym zachowaniem. W końcu Luisa i Williama też wiedzą, gdzie szukać.
   Nigdy nawet nie mogłam się przygotować do tego typu sytuacji. Bo jak  miałam to zrobić? Nie wierzyłam w istnienie wampirów, zawsze myślałam, że był to wymysł ludzi, którzy chcieli przestraszyć innych. Te wampiry, które stały przede mną w tym momencie nie przypominały w żaden sposób owianego sławą Drakuli, którego tak szczegółowo w swojej książce opisał Stoker.
   Jednak szłam bez żadnych sprzeciwów, bo to podpowiadał mi instynkt. Nie mogłam ryzykować. Za bardzo mi zależało na moich bliskich. Chociaż już nie pierwszy raz to powtórzyłam w myślach, nie mogłam się powstrzymać. Po prostu musiałam o nich myśleć za każdym razem, gdy wymyślałam sposób ucieczki.
   Nie mogłam dać im żadnego powodu, aby sądzili, że byłam niebezpieczna. Musiałam założyć na twarz maskę obojętności. Nikomu nie mogła stać się krzywda. Jeszcze do tego wszystkiego dochodzi Nina... Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć i sprawdzić czy nic złego jej nie zrobili. Zawsze była dla mnie jak siostra.
- To tutaj - powiedział Richard, gdy przeszliśmy przez labirynt korytarzy, gdzie każdy wyglądał tak samo. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka. Upadłam na kolana przez siłę, jakiej użył. Westchnęłam wściekle, ale nic się nie odezwałam. Nie mogłam. - Nawet nie próbuj rozmawiać o ucieczce. Słyszymy wszystko. A nie chcesz wiedzieć, jak się mścimy.
    Uniosłam wzrok i rozejrzałam się wokół siebie. przy długich, odrapanych drewnianych stołach siedzieli ludzie. Mieli spuszczone spojrzenia na talerze przed nimi, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Podniosłam się i obejrzałam okaleczone dłonie. Wypadałoby je odkazić, aby nie wdało się żadne zakażenie. Lecz myślę, że to może poczekać... Jeśli będę chora, to moja krew też nie będzie zdatna do picia, prawdopodobnie oczywiście. 
- Anastasia? - usłyszałam za sobą cichy głos. Odwróciłam się w stronę drzwi i uśmiechnęłam, patrząc na Ninę. Nie wyglądała dobrze, ale to teraz się nie liczyło. Ważne, że żyła. - Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też... Jak się czujesz? - zapytałam się jej, patrząc na podbite oko i podrapane ramiona. Oprócz ran, ciało miała przyozdobione licznymi siniakami. Chciałam ją przytulić i powiedzieć, że będzie lepiej, ale obie zdawałyśmy sobie sprawę, że to był dopiero początek. ona dostała gorszą "pracę" ode mnie. Ja tylko dawałam się gryźć, a ona została zmuszona być wampirzą prostytutką...
- A jak mam się czuć? - zauważyłam w jej oczach łzy. Przełknęłam ślinę i wyciągnęłam do niej rękę. Chwyciła ją niepewnie, jakby się mnie bała. Westchnęłam cicho. - Chodźmy lepiej coś zjeść, bo nie wiadomo, czy następnego posiłku dopiero jutro nie dostaniemy.
    Ruszyłyśmy w stronę stołu, który wręcz uginał się od jedzenia. Widać było jednak, że nie są to potrawy dobre, tylko złe. Niektóre owoce zaczynały już gnić, a mięso i wędliny były nadpsute. Chleb był zatęchły, a obie kobiety zostały wręcz odrzucone przez zapach, który się unosił. Cały głód, który odczuwały, nagle zniknął, a pozostał wstręt. Jednak wizja tego, że mogły nie jeść przez następne dni, zmusiła ich do wzięcia paru kromek chleba i po szklance soku. Odeszły w stronę stołów, gdzie siedzieli inni.
- Czy można? - zapytałam się chudego mężczyzny, na którym ubrania wisiały jak na wieszaku. Spojrzał się na nie obojętnie i powoli skinął głową. Usiadły naprzeciwko niego i powoli zaczęły jeść. - Ty też zostałeś porwany?
- Cicho! - syknął, rozglądając się gorączkowo. W jego oczach zobaczyła obłęd i przerażenie. - Zostaliśmy wybrani na sługusów Panów. Powinniśmy dziękować za to, że tu jesteśmy. Oni zostali nam zesłani, mieli nas uratować z tego życia. Jeśli będziemy dobrzy, to dołączymy do nich. Oni są bogami, a my na razie ich dziećmi, które muszą się nauczyć żyć w tym świecie. Tu rządzą inne zasady i powinnyście to zrozumieć. Dziękujcie bogom, póki są wam przychylni. Jeśli będziecie spełniać wymagania, to was do siebie przyjmą - uśmiechnął się bezzębnie z zadowoleniem i przekonaniem.
     Kobiety spojrzały się po sobie ze zdenerwowaniem w oczach. Nie chciałyśmy zostać takimi potworami jak te całe istoty. Prędzej popełniłabym samobójstwo niż stała się jednym z nich. Jeśli miałabym mordować tak bez uczuć jak oni... to było nie do pomyślenia!
- Przeklęte jest to miejsce - szepnęła Nina, gdy wychodziły z jadalni. Skinęłam głową, niemo się z nią zgadzając. Nie miałyśmy innego wyjścia niż się przystosować, póki nie poznamy słabych stron tych krwiopijców.

czwartek, 9 lutego 2017

Zwiastun

Oto zwiatun całego opowiadania, który wykonała Coldy z Doliny Zwiastunów. Mam nadzieję, że Wam także spodoba się tak samo jak mi :) 


czwartek, 5 stycznia 2017

Rozdział 4

     Otworzyłam oczy, ale nic mi to nie dało. Znajdowałam się w jakimś nieoświetlonym pokoju bez okien i żadnego innego źródła światła. Szarpnęłam się, czując grube sznury na nadgarstkach, przez które nie mogłam wstać z drewnianego krzesła. Warknęłam cicho pod nosem, jednak usłyszałam tylko ciche, gniewne mruknięcie wydobywające się z moich ust. Mam na usta przyklejoną taśmę, która skutecznie mnie ucisza. Miałam nadzieję, że może ktoś zaraz do mnie przyjdzie i wyjaśni, gdzie ja w ogóle się znajduję! Ostatnie, co pamiętam, to silne ramiona przyciskające mi jakąś szmatkę do twarzy. Potem najprawdopodobniej zemdlałam albo usnęłam. 
     Powtórzyłam szarpanie się z więzami, ale ponownie nic tym nie osiągnęłam. Czy jestem przerażona? To mało powiedziane. Strach trzyma moje serce w swoich szponach i nie zapowiada się na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Nie wiem, gdzie jestem i po co. Ktoś mnie porwał, ale zdążyłam zadzwonić po policję. Przynajmniej ten plus, bo to znaczy, że ktoś od razu się tym zajmie. Chyba nie pozostawią mnie samej sobie przy porywaczach? W końcu są od tego, aby pomagać obywatelom. Pociągnęłam nosem, widząc w myślach twarz Williama i Luisa. Ktoś mnie im odebrał z nieznajomego mi powodu. 
- Widzę, że już się obudziłaś - usłyszałam za sobą głos, który słyszałam w dniu mojego porwania. To jest ten Richard Brown. Zacisnęłam zęby i jęknęłam żałośnie, szukając go wzrokiem w ciemności. Jednak wszędzie otacza mnie czerń. Nagle warknęłam z bólu, gdy poczułam jak ktoś, najprawdopodobniej ten mężczyzna, odrywa taśmę z moich ust. 
- Gdzie ja jestem? - syknęłam wściekle, rozglądając się. Oblizałam moje spierzchnięte wargi, czując palące pragnienie. Nie wiem, od kiedy mnie tutaj trzymają. 
- Tam, gdzie jest twoje miejsce, ale nie martw się. Jeszcze dzisiaj cię przeniesiemy do twojej przyszłej pracy, Anastasio - powiedział drugi, nieznajomy mi głos. Nina wspominała coś o pracy w burdelu. Wzdrygnęłam się lekko, czując jeszcze większe przerażenie. Nigdy nie starałam się o to, aby ktoś mnie tak bardzo nienawidził, żeby wysłać moją osobę do burdelu. Oczywiście, parę osób mnie nie lubiło, ale nie w takim stopniu. Zwłaszcza, że ich w ogóle nie pamiętam. Nie wiem, skąd ta dwójka mężczyzn mnie zna. 
- Nie będę pracować w burdelu - szepnęłam cicho, wiedząc że mnie nie usłyszą. Bardzo się zdziwiłam, gdy usłyszałam cichy śmiech jednego z nich. 
- Nie, nie będziesz pracować w burdelu naszej pani. Będziesz pracować w pijalni - syknął jeden z nich mi do ucha, a ja poczułam silne, męskie perfumy. Przyjemny zapach, ale teraz kojarzy mi się z niebezpieczeństwem. Pijalnia... Jedyne, co przychodziło mi na myśl to bar. Nasza pani? Kto to jest? Jeszcze to, jakim tonem o niej wspomniał... Jakby była ich bóstwem. 
    Nagle poczułam, jak lina oplatająca moje nadgarstki opada z nich. Wyciągnęłam je przed siebie, rozmasowując poranioną skórę. Ktoś złapał mnie za ramię i nieludzką siłą postawił na równe nogi, po czym popchnął w jakąś stronę. Posłusznie ruszyłam się i przede mną otworzyły się drzwi, wpuszczając przyćmione światło lamp które wisiały na ścianach obskurnego korytarza.
    Dopiero teraz zauważyłam idącego obok mnie mężczyzna. Podobnie jak Richard, miał na sobie garnitur oraz ciemne okulary. Tylko w odróżnieniu od rudzielca był łysy i bardziej barczysty. Wyglądał na ochroniarza, ale jednak nikogo nie oceniam.
- Będziesz teoretycznie mieszkała w lepszym miejscu od twojej koleżanki. Jednak w praktyce, masz dużo gorszą pracę - Richard uśmiechnął się drwiąco, poprawiając powolnie okulary. Przyćmione światło lamp nie pomagało mi w dostrzeganiu szczegółów miejsca, w którym się znalazłam. Jednak zauważyłam obite ciemną skórą kanapy, na których siedziały najróżniejsze postaci. Jednak wszystkie były młode i piękne. Jakby nierealne. I wszystkie miały w oczach chęć mordu.
    Odwróciłam wzrok w drugą stronę, aby zobaczyć długie, ciężkie firany, które oddzielały od siebie dwa pomieszczenia. Tam już było jaśniej i to , co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Parę osób zostało przykutych do krzeseł i byli cali we krwi. Gdy jedna z kobiet, która stała obok kotary, zauważyła mnie - zasłoniła ją. Czy oni chcą tych wszystkich ludzi pozabijać?
- Richard! Gdzie są nasze dwa nowe nabytki? - usłyszałam głos za sobą. Spojrzałam się tam i spostrzegła na balkonie piękną kobietę. Stała tam z długiej, zielonawej sukni. Jej blond włosy były przełożone przez jedno ramię, a drugą rękę miała podniesioną z kieliszkiem wina. Patrzyła się na mnie z ciekawością, lekko przekrzywiając głowę. Zobaczyłam ruch jej warg, ale niczego nie usłyszałam. Stała za daleko.
- Tak to jedna z nich, pani - usłyszałam obok siebie Richarda. Mówił normalnym głosem, więc tamta kobieta nie miała prawa g usłyszeć. Odwróciła się do nas tyłem, aby odstawić kieliszek. Rozmowy w pokoju się uciszyły, gdy kobieta nagle znalazła się przede mną. Cofnęłabym się do tyłu, gdyby nie ciało drugiego mężczyny, który wyglądał jak strażnik.
- Jak to możliwe? - pytanie padło z moich ust, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Kochana... Ty jesteś tutaj tylko pokarmem - usłyszałam i zobaczyłam jak w jej ustach zaczęły rosnąć dwójki, tworząc kły. Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę w jak złej sytuacji jestem. Nie wierzyłam nigdy w istoty nadnaturalne, a przed sobą mam żywy przykład wampira. Albo martwy. Chyba, że jest na to jakieś logiczne wytłumaczenie. Tak, na pewno jest. - Zaprowadzić ją na fotel. Spróbuję jej jako pierwsza.
    Poczułam jak Richard złapał mnie za kark i zaczął prowadzić w stronę kotar. Zaczęłam się wyrywać, ale nic to nie dało. Jedynie uścisk się zacieśnił, co jeszcze bardziej mnie zabolało. Pierwsze łzy pojawiły mi się w oczach.
- Puśćcie mnie! Nic wam nigdy nie zrobiłam!  - krzyknęłam, ponownie się wyrywając. Nagle jednak już nie byłam w sali, tylko znalazłam się na fotelu. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a byłam już do niego przypięta. Moja głowa została odciągnięta do tyłu i poczułam jak na czole zacieśnia się pasek. Nawet nie mogłam się teraz ruszyć, tylko palcami u rąk i nóg. Zawyłam, a przed oczami widziałam tylko roześmianą blond kobietę, która miała nadal wysunięte kły.
- Twoja koleżanka trafiła do naszego domu towarzyskiego. Tam też się nią porządnie zajmą. Możesz jej zazdrościć bo takiej rozkoszy jakiej ona doświadczy, ty nigdy nie poczujesz. Bo raczej nie wyjdziesz stąd żywa - nie wiem, co było w tym takiego śmiesznego, ale Richard nie mógł się powstrzymać przed cichym śmiechem. Załkałam cicho, gdy już tamta zeszła z mojego pola widzenia. Poczułam zimny podmuch powietrza na skórze mojej szyi, a potem ból i ogarniającą słabość. Próbowałam się na początku wyrwać, ale opadałam powoli z sił.
   W moim ciele czułam palący ból, który nie chciał ustąpić, a wręcz się nasilał. Czy to możliwe...? Czy możliwe jest to, aby wampiry istniały? Nie, przecież byłby jakieś doniesienia. Ale to dlaczego ta kobieta przyssała się do mojej szyi? Może mam halucynacje? Coraz gorzej mi się myśli. Nie dam rady tak długo wytrzymać. Ta blondynka wysysała ze mnie  życie w bardzo szybkim tempie.
    William, kochanie, mam nadzieję, że jesteś bezpieczny wraz ze swoim ojcem. Że oni was nie dopadli. Że policja się wami zaopiekowała. Kocham was... Jesteście dwójką mężczyzn, za których oddałabym życie. Will... Tak bardzo cię kocham. Luis... Ułóż sobie życie z kimś innym, jeśli ja nie wrócę. William musi mieć matkę,a ty nie możesz na zawsze pozostać w żałobie po mnie. Nie będę miała ci tego za złe. Masz prawo być szczęśliwym.

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 3

    Spojrzałam się z utęsknieniem na otwarty balkon, na który zaraz wyszłam. Dawno nie miałam wolnego popołudnia, a jednak mój mąż postanowił pokazać mi, że mnie nadal kocha, mimo że nie mówi tego codziennie. Nie mam mu tego za złe, bo nigdy nie był zbyt wylewny, nawet w stosunku do swojej matki, do której zawiózł naszego syna.
    Westchnęłam cicho, opierając się o barierkę. Jestem bardzo zadowolona moim życiem, bo wszystko się dobrze układa. Moje marzenia się spełniły. Chciałam być lekarzem i założyć wspaniałą rodzinę. Te dwie rzeczy motywowały mnie do dalszej pracy i teraz musiałam utrzymać życie moich najbliższych na tym samym poziomie. Nie miałam wątpliwości, co do moich uczuć w stosunku do Luisa i Williama. Oddałabym za nich życie. Kiedyś już coś takiego deklarowałam, ale nie wiedzieć czemu, ale ostatnio miałam złe przeczucia.
- Anastasia? - usłyszałam za sobą pytanie i się odwróciłam. Zmarszczyłam brwi, patrząc na wysokiego, rudego mężczyznę w garniturze, który patrzył się na mnie zza ciemnych okularów. Zmarszczyłam brwi, bo go nie znam, a on wchodzi bez pozwolenia na mój teren. - Anastasia Smith?
- Tak - odpowiedziałam krótko, mierząc go spojrzeniem. Gdzie jest Luis? On już powinien tu dawno być. Może to jakiś jego znajomy. - A pan to...?
- Richard Brown - mruknął i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją niepewnie, nie wiedząc, czego mogę się po nim spodziewać. Miałam przeczucie, że mnie okłamał, podając fałszywe nazwisko, ale nie będę się kłócić. Pewnie zaraz się go jakimś sposobem pozbędę.
- Nie przypominam sobie, abym kiedyś pana widziała. Dlaczego pan tu przyszedł? - zapytałam się cicho, ale z dużą pewnością siebie. Podszedł dwa kroki do przodu i przekrzywił lekko głowę.
- Spotkaliśmy się kiedyś w pani szpitalu, ale ma pani prawo tego nie pamiętać, pani Anastasio. I właśnie w tej sprawie przyszedłem z panią porozmawiać. Chcę zaproponować pani prace i wiem, że na to stanowisko jest pani wręcz idealna - powiedział, prostując się jeszcze bardziej. Zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi i dotknęłam palcami zimnej barierki. Wzdrygnęłam się delikatnie, czując chłód na swojej skórze. Zauważyłam lekki uśmiech, który zaczął się błąkać po ustach Richarda. Wzbudzał we mnie strach, tylko nie mam bladego pojęcia czemu. Widzę tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu, a on mówi, że już kiedyś się ze sobą spotkaliśmy.
- Nie pamiętam pana, a ni spotkania z panem. Mam pracę, którą uwielbiam i wątpię, abym ją teraz zamieniła, zwłaszcza, że na głowie mam także inne obowiązki - powiedziałam, unosząc głowę. Nie pokaże mu, że źle czuję się w jego towarzystwie. to jest mój teren i to ja tu rządzę.
- Nie wejdziemy do środka, aby spokojnie porozmawiać? - zapytał się, a ja uśmiechnęłam się cierpko.
- Nie wpuszczam nieznajomych - odpowiedziałam i przeszłam koło niego, zatrzymując się koło szklanych drzwi. Otworzyłam je, czując na sobie czujne spojrzenie. - Do widzenia.
- Do zobaczenia - usłyszałam za sobą cichy szept i zamknęłam za sobą drzwi. Jednak gdy spojrzałam się na miejsce, w którym powinien się znajdować, nie było go. Postanowiłam to zignorować i się tym nie zamartwiać.Wmawiałam sobie, że nie ma ku temu powodów, ale to nie zmienia faktu, że zaczęłam analizować nasze spotkanie.
    Odwróciłam się z powrotem i ruszyłam w stronę kuchni, aby zrobić sobie kawy. Jednak spojrzałam się przez okno, co było dużym błędem. Zobaczyłam tego całego Richarda Browna, który opierał się o to samo auto, które widziałam już kilka razy pod moim domem. Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam głową. Miałam wrażenie, że zza tych ciemnych okularów, oczy są skierowane prosto na mnie, ale to jest niemożliwe. Przez firanki i z takiej odległości on nie miał prawa, aby mnie dostrzec.
     Jednak moje przemyślenia przerwał telefon. Złapałam się za serce, próbując uspokoić swój puls i szalejący oddech. Odetchnęłam głośno i podeszłam do komody, na której leżała moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz i uspokoiłam się, widząc znajome imię. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Halo? - zapytałam się cicho, jednak znowu zaczęłam się stresować, gdy usłyszałam rozdygotany głos blondynki.
- Anastasia, był u mnie jakiś Richard Brown... Czy on tobie tez proponował pracę? - padło pytanie, którego w ogóle się nie spodziewałam. Otworzyłam usta zdziwiona, ale nic nie byłam w stanie z siebie wydusić.- Milczysz, czyli był. Wysłuchałaś go, czy wyrzuciłaś z domu?
- Powiedziałam, że mam satysfakcjonującą pracę i wyszedł - odpowiedziałam cicho, rozglądając się dookoła, jakby ktoś mógłby mnie podsłuchać.
- On proponował pracę w burdelu - zaszlochała, a ja usiadłam na podłokietniku kanapy w salonie. - Tylko nam, do nikogo innego nie poszedł. Widziałam, jak poszedł od razu do swojego auta... O mój Boże! On tam nadal stoi!
- Wiem - sapnęłam z nerwów i spojrzałam się przez ramię na stojącego mężczyznę. Miał delikatny uśmiech, jakby się rozkoszował naszym strachem. Przynajmniej ja miałam takie wrażenie, ale nie mógł wiedzieć o czym rozmawiam i z kim. - Mam złe przeczucia.
- Ja też. Tylko dlaczego wybrał sobie nas? Ani ja, ani ty nie jest prostytutką, która szukałaby takiej pracy. Przyjechał do złej dzielnicy, ale najbardziej przeraża mnie to, że znał moje imię i mówił, że ty mu je powiedziałaś, kiedy się spotkaliście. Jednak mi to nie pasowało, bo ty nigdy nie jesteś zbyt wylewna do nieznajomych, a nie upijasz się do takiego stanu. Znam cię... Nie zrobiłaś tego, prawda? - usłyszałam wahanie w jej głosie. Przetarłam twarz wolną dłonią.
- Nie. Mówił mi, że się spotkaliśmy już kiedyś, ale ja go w ogóle nie pamiętam. Mówił, że mam do tego prawo, ale nie wiem, o co mu chodziło. Pamiętam każdego z moich pacjentów i ludzi, którzy mnie kiedyś odwiedzili w szpitalu. Doskonale o tym wiesz - szepnęłam do telefonu, czując łzy w oczach.
- Wiem, kochana, wiem - nagle przerwała i ściszyła swój głos do ledwo słyszalnego szeptu. - Ktoś próbuje wejść do mojego domu. Zadzwoń na policję, błagam!
    Później usłyszałam ciche pikanie, które oznaczało urwane połączenie. Wstałam z kanapy i obejrzałam się, widząc, jak Richard rozmawia z jakimś muskularnym mężczyzną i pokazuje mu mój dom. Odsunęłam się jak najdalej, wybierając numer policji. Przyłożyłam telefon do ucha i zaczęłam wchodzić na górę, nie zapalając po drodze żadnego światła. Nie chciałam, aby ktokolwiek spostrzegł, gdzie jestem.
- Policja - powiedział ktoś po drugiej stronie telefonu. Odetchnęłam z ulgą.
- Tutaj Anastasia Smith, ktoś próbuje się włamać do domu mojej sąsiadki i do mojego także...
- Na jakiej ulicy się pani znajduje? - kobieta próbowała mnie uspokoić swoim rzeczowym tonem, chyba, ale jej się to nie udało. Mimo że jestem chirurgiem, to nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji i nie byłam w stanie się opanować.
- Na Kings' Street 79 - wysapałam, wchodząc do sypialni. Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi i miałam wrażenie, ze serce mi na chwilę stanęło. Zamknęłam oczy i przeszłam do małego składziku, który miał również wyjście do pokoju Williama.
- Zaraz tam przyjedziemy, proszę zachować spokój - nagle połączenie się zerwało, gdy mój telefon się rozładował. Czuję się jak w jakimś tanim horrorze. Tylko w nim główna bohaterka może mieć takiego pecha, aby telefon się rozładował. Tylko ja nie gram w żadnym filmie i jest to prawdziwe życie.
    Zamknęłam oczy i odetchnęłam ciężko. Złapałam za klamkę od pokoju mojego syna, ale powstrzymałam się w ostatnich chwili. Usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Serce zaczęło mi walić w piersi w oszałamiającym tempie. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w tak patowej sytuacji. Cofnęłam dłoń i ją opuściłam swobodnie wzdłuż ciała. A co, jeśli tego nie przeżyję? Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę mojego syna? Luisa? Łzy stanęły mi w oczach i otworzyłam cicho drzwi, które z powrotem prowadziły do sypialni mojej i mojego męża.
     Jednak nie na długo zostałam wolna, bo po chwili poczułam, jak ktoś od tyłu przykłada mi szmatkę, która została czymś nasączona. Szarpałam się jeszcze chwilę, ale nie byłam w stanie wygrać z dorosłym mężczyzną, który był ode mnie ze dwa razy większy. Po chwili mój wzrok przestał być wyraźny i zemdlałam, modląc się o spokój dla mojej rodziny.

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 2

2 miesiące później...


      Przeciągnęłam się na łóżku i z cichym pomrukiem wstałam. Czeka mnie kolejny pracowity dzień przy dziecku. Odkąd Will się urodził, przestałam mieć czas na cokolwiek. Ten mały łobuz pochłania całą moją uwagę. A to jest głodny, a to trzeba zmienić pieluchę. Przynajmniej ten plus, że na razie nie muszę gotować dla niego żadnych zupek. Jednak jego ojciec też jest bardzo łakomym stworzeniem i po powrocie z pracy chętnie by zjadł porcję domowego obiadu. A ja także nie jestem robotem i muszę coś jeść, aby mieć siłę do dalszych działań.
     Ruszyłam w kierunku kołyski, gdzie mój syn jeszcze spał. No tak, śniadanie jadł o piątej rano, to teraz musi się wyspać. Posłałam mu ciepły uśmiech i poprawiłam kocyk, którym jest przykryty.
     Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerknęłam na dziecko i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i otworzyłam. Zmarszczyłam brwi, widząc o tak wczesnej porze Ninę. Ona chyba nie wstaje o siódmej, nigdy.
- Coś się stało? - zapytałam się, wpuszczając ją do środka. Pokiwała delikatnie głową i usiadła na kanapie u mnie w salonie. Ja zajęłam miejsce na fotelu i przyjrzałam się mojej przyjaciółce. Wygląda na zmartwioną, ale żadnych złych oznak, jeśli chodzi o zdrowie, nie widzę.
- Wiesz... Ostatnie, jak byłam w barze, słyszałam jak dwie dziewczyny rozmawiały o czymś dziwnym. Mówiły, że mają się ujawnić i że część z nich się na to nie zgadza. Potem przyjechał jakiś wysoki brunet, któremu ledwo zauważalnie się ukłoniły. Jakbym ich nie obserwowała to bym tego nie zauważyła. To... ja myślę, że może to mieć jakiś związek z tym martwym ptakiem... Pamiętasz, ten w pokoju Luka.... - powiedziała szybko i umilkła. Przygryzła wargę i wlepiła swój wzrok w dłonie. Westchnęła cicho i spojrzała na mnie. - Nie wierzysz mi, prawda? Uważasz, że wpadłam w jakąś paranoję?
- Nie, Nina - mruknęłam niezbyt przekonująco. Sama muszę się nad tym zastanowić, ale coś w tym jest. Mam złe przeczucia, od jakiegoś czasu, jednak nie zwracałam na nie zbytniej uwagi. Odgarnęłam włosy za ucho i posłałam jej lekko wymuszony uśmiech. - Nie masz, co się zadręczać. Pewnie mówili o jakiejś parze, która jeszcze się nie ujawniła wśród przyjaciół. Wiesz doskonale, jak to jest. A ten ptak... Nie wiem, co mogę ci o nim powiedzieć. To było bardzo dziwne, ale może ten cały Luke wierzy w jakieś rytuały? Może jest Wiccanem? Przepraszam, chyba oni nie zabijają zwierząt.
-Może, ale jakoś tak wszystko zaczęło mnie przerastać. Cały czas mam jakiegoś pecha. A to potłukłam lustro, a to talerz. Może zwyczajnie jestem przewrażliwiona - wstała z miejsca, a ja poszłam w jej ślady. Położyłam jej dłoń na ramieniu z cieniem uśmiechu na ustach.
- Będzie dobrze. Zawsze po pechu nadchodzi szczęście, także nie wiesz, co cię czeka. Może znajdziesz męża? Widziałam, że ten cały Luke wpadł ci w oko, choć trochę cię przeraził - mruknęłam, puszczając jej oczko.
- No jasne - zaśmiała się. Odgarnęła swoje hebanowe włosy do tyłu. - Jak Will?
- Dobrze, cały czas je i śpi.  Jest grzeczny, ale nie mogę się doczekać aż zacznie coś mówić - odpowiedziałam jej z szerokim uśmiechem. Jakbym chciała to pewnie mogłabym godzinami się zachwycać i narzekać na mojego syna. Nina założyła włosy za ucho i przygryzła wargę. Spojrzała przez okno i zmarszczyła brwi.
- Ktoś do ciebie przyjechał? Widzę ten samochód już drugi dzień - oznajmiła, kiwając głową w stronę ulicy. Spojrzałam się we wskazanym kierunku i zauważyłam znowu to samo auto, którego tak dawno nie widziałam.
- Nie... ale już wcześniej je widziałam. Trochę mnie to niepokoi, ale doskonale wiem, że jak zgłoszę to na policję to mnie wyśmieją. Pomyślą, że jestem jakąś wariatką - przewróciłam oczami i przy okazji machnęłam ręką. - Zrobię nam kawy, bo jak młody się obudzi, to już po mnie. Nie będę mogła nic zrobić, póki go nie nakarmię.
- Rozumiem - usiadła z powrotem i złapała gazetę, która leży na stole. Zaczęła ją przeglądać i się krzywiła przy każdym artykule. - O czym wy czytacie? Nie macie innych tematów tylko jak dobrze przeprowadzić przeszczep nerki? Ludzie, zostawiajcie pracę poza domem i jej tu nie przynoście z pismami dla pracoholików.
- Zboczenie zawodowe - wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam w stronę kuchni, obserwując kątem oka czarne auto. Stoi po drugiej stronie ulicy, ale nie mam pewności czy ktoś jej w środku. Chociaż mam takie wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. To dziwne, bo i tak z takiej odległości oraz przez firanki nikt normalny by nic nie zobaczył. Parsknęłam cichym śmiechem, próbując się pozbyć tego lekkiego strachu, który zaczął mnie ogarniać, odkąd Nina pokazała mi to nieznajome auto.  
- Ty produkujesz tę kawę czy jak?! - zawołała kobieta z drugiego pokoju. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem i złapałam dwa kubki z gorącym napojem. Weszłam do salonu, w którym brunetka uparcie czytała i próbowała zrozumieć proces transfuzji. 
- Już mam kawę, przyjaciółko - powiedziałam i postawiłam ją na stoliku. Usiadłam koło mojej sąsiadki na kanapie tak, aby mieć idealny widok z okna na ulicę gdzie nadal stało to czarne auto. Jednak mimo wszystko, wyglądałam tak, jakbym całą uwagę poświęcała Ninie. Westchnęłam cicho, aby tego nie zauważyła i uśmiechnęłam się do niej szeroko.
- Nie mam już do niczego siły... Jeszcze się budzę w nocy, bo mam wrażenie, że ktoś chodzi wokół mojego domu - prychnęła wściekle. Wzięła spory łyk kawy, patrząc się na mnie przenikliwie. - A jeszcze nie mogę się pozbyć z umysłu rozmowy tych dwóch kobiet, bo myślę, że ma to jakieś duże znaczenie. Może zwariowałam?
- W takim razie nie ty jedna. Ja już zwariowałam w momencie, gdy poszłam na studia medyczne - zaśmiałam się dźwięcznie. Zawsze wszyscy mi powtarzali, że mam oryginalny śmiech, który mógłby należeć do jakiegoś leśnego elfa lub małej wróżki. Nina uśmiechnęła się szeroko.
- Ale przecież nikt nie powiedział, że obie nie możemy być szalone. Nie wiem, dlaczego tak nie pomyślałaś, kochanie - powiedziała, parskając śmiechem. Zaczęłyśmy się razem śmiać, ale nadal nie traciłam czujności.
- Cześć Nina - zawołał Luis, wchodząc do domu. Zdjął płaszcz, rzucając go niedbale na szafkę w korytarzu, podobnie porzucając w drodze do salonu buty. Rozpostarł się na kanapie obok mnie, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. - Co to za spotkania podczas mojej nieobecności?
- Wiesz, bo tak naprawdę jesteśmy lesbijkami, a twoja żona cię zdradza ze mną. Miałam ci tego nie mówić, ale zostawi dziecko tobie i wyjedziemy na Karaiby, gdzie kupimy sobie willę, w której będziemy uprawić dziki seks - odpowiedziała mu blondynka, poprawiając przy okazji swoje włosy. Luis uchylił jedną powiekę, ale po chwili na powrót ja zamknął z głośnym westchnięciem.
- Mogłem o tym nie wiedzieć i żyć w pięknym świecie, który został stworzony z kłamstwa. Jednak ty go zniszczyłaś tymi paroma słowami - położył rękę na sercu, nadal na nas nie patrząc. Zawsze się tak zachowywali w swoim towarzystwie. Tworzyliśmy taką trójkę przyjaciół,  gdzie każdy z nas mógł powiedzieć, co myśli o drugiej osobie bez zahamowań. To jest cudowne, choć czasami dołujące, bo nikt nie jest w stanie długo ukrywać swoich dziwnych nawyków ani wad. A wszystkie są sobie wzajemnie wypominane. Mimo wszystko kocham ich, tylko na innych płaszczyznach. Jednak za ich dwójkę i mojego syna dałabym się zabić bez najmniejszego zastanowienia.

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 1

     Uśmiechnęłam się szeroko do swojej ulubionej sąsiadki. Widzę jak wesołe ogniki tańczą w jej oczach. Nie ma co się dziwić. W końcu brat Niny przyjeżdża dzisiaj wieczorem. Z tego, co mi mówiła, nie widzieli się już pół roku, odkąd on wyjechał. Mieszka w Los Angeles, stamtąd ludzie są jacyś dziwni. Niby mają rodziny poza swoim własnym domem, ale jakoś się do nich nie garną.
- O której tu wpadnie? - zapytałam się, opierając dłonie o niski płot, który dzieli nasze działki.
- Nie mam pojęcia, Anastasio. Mówił, że będzie wieczorem z całą brygadą... Mam nadzieję, że wpadniecie na jutrzejszego grilla? - uniosła jedną brew, a ja automatycznie pogładziłam się po wystającym brzuchu. Delikatny uśmiech ozdobił moją twarz.
- Oczywiście, że będziemy. Ja mam urlop macierzyński, a Luis ma jutro wolne. Uważa, że to bardzo dobry pomysł, ale i tak miałam wykład o tym, co mogę jeść, a czego nie. Mówię ci, nie bierz sobie za męża lekarza. Oni są gorsi niż matki w stosunku do nastolatek! Ja doskonale wiem, co jest dobre dla mojego dziecka, bo też skończyłam medycynę, ale on o tym chyba totalnie zapomniał! - gestykulowałam prawą ręką, pokazując moje oburzenie. Nina zaśmiała się głośno, a ja jej po chwili zawtórowałam.
- Dobrze, że się dogadaliście przynajmniej w sprawie tego grilla. Lecę przygotować dla nich pokoje, bo nie zdążę. Do zobaczenia! - pomachała mi, a ja jej odpowiedziałam tym samym. Spojrzałam się w kierunku werandy od naszego domu. Westchnęłam cicho i ruszyłam w jego kierunku.
     Przystanęłam na chwilę na schodkach, aby złapać oddech. Ciąża jest bardzo męczącym zajęciem. Moją uwagę nagle przykuło czarne, sportowe auto, które zwolniło przy naszym ogrodzeniu. Poczułam na sobie spojrzenie kierowcy, jednak nie zauważyłam jego twarzy. Miał niemal czarne szyby, a później odjechał z piskiem opon. Zmarszczyłam brwi i potrząsnęłam głową. Pewnie ktoś chciał mnie wystraszyć i nie powinnam się tym przejmować.
    Usiadłam w domu na kanapie i westchnęłam głośno. Kiedy on wróci? Pojechał tylko po zakupy, a jest już zmierzch i jego nadal nie ma. Następnym razem dam Luisowi mapę tego supermarketu, aby znów się nie zgubił, bo GPS jest drogi, a zresztą jeden już ma.
    Przymknęłam oczy i zaczęłam wspominać nasze pierwsze spotkanie. Dwa lata temu wpadłam na niego w szpitalnym bufecie. Okazało się, że jest ordynatorem na jednym z oddziałów. Młody, przystojny i utalentowany. Tak opisała mi go jedna z pielęgniarek, którą poprosiłam o pomoc. W końcu miałam z nim pogadać o moim stażu.
      Głupio mi było, gdy weszłam do jego gabinetu i okazało się, że on będzie moim przyszłym szefem.
- O czym tak myślisz, kochanie? - zapytał się Luis, muskając ustami mój policzek. Otworzyłam oczy i posłałam mu delikatny uśmiech.
- No patrz, operacja wyrostka to dla ciebie nic, ale jak masz iść do sklepu to powinieneś mieć mapę - zaśmiałam się, widząc jego naburmuszoną minę.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział i usiadł koło mnie. Zamknął oczy i się wygodnie ułożył.
- Kochanie, nie siadaj, bo ktoś musi rozpakować zakupy - mruknęłam, gładząc go po jego blond włosach. Jęknął głośno w ramach protestu, a ja się na niego tylko spojrzałam z politowaniem. - Ruchy, mój doktorku.
- Jesteś straszna - powiedział, ale wstał z lekkim ociąganiem. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
- To po co się ze mną ożeniłeś?
- Do tej pory się nad tym zastanawiam - rzuciłam w niego poduszką, ale zrobił unik. A niech go szlag!

•••||•••

    Przytuliłam Ninę i spojrzałam się na jej brata, który teraz wita się z moim mężem. Wysoki o czarnych jak heban włosach, które z jednej strony sięgają ramienia, a z drugiej mają długość z dwóch centymetrów. Jego czujne, niebieskie oczy obserwują wszystko, co dzieje się wokół nas. Jest przystojny, ale wolę mojego męża.
- Ja też chcę mieć taki piękny odcień włosów. Teraz w słońcu pokazały, jakie są kasztanowe - zawołała cicho, dotykając moich idealnie ułożonych i ogarniętych loków. Złapałam jej dłoń i odsunęłam od siebie.
- Wiesz, ile czasu spędzam raz w tygodniu, aby je ogarnąć? To coś, na mojej głowie żyje własnym życiem - wskazałam palcem na moje włosy, a ona zaczęła się śmiać.
- Chodźmy już, to przywitasz się ze Stevenem i poznasz resztę zespołu -  posłała mi szeroki uśmiech i pociągnęła mnie w stronę swojego brata. - Stev! Pamiętasz Anastasię?
- Nie zapominaj pięknych kobiet. Tak brzmi jedna z moich głównych zasad - powiedział, wykrzywiając usta w szelmowskim uśmiechu. Ucałował mnie w grzbiet dłoni i spojrzał na Luisa. - Ma pan szczęście, że znalazł pan tak inteligentną i olśniewającą żonę.
- Steven, nie podrywaj, bo i tak jest zajęta. Jestem Nate, ale możesz na mnie wołać Rex - uśmiechnął się do mnie umięśniony szatyn. Poklepał bruneta po plecach i zaśmiał się głośno.
- Ja mam na imię Anastasia, a to mój mąż Luis - odpowiedziałam. Perkusista, najprawdopodobniej, bo wystają mu pałeczki z kieszeni, zaprowadził nas do pozostałej dwójki chłopaków. Jeden blondyn z włosami do ramion o zielonych oczach, a drugich o bordowych, prostych włosach do łopatek, który miał minę jakby chciał kogoś zabić.
- Ten wiecznie wnerwiony to Luke, a ten drugi to Damon - kiwnęli nam głowami, a ja posłałam im niepewny uśmiech. Rex, stojąc obok mnie, westchnął głośno. - No ludzie, trzymajcie mnie! Czy wy możecie się przywitać? Stoicie tu jak słupy i nie wykazujecie żadnej kultury! Co za osły...
- Sam jesteś osłem, Nathanielu - mruknęła Nina, przechodząc obok nas. Kiwnęła na mnie, a ja ruszyłam zaraz za nią do jej domu. - Szybciej, muszę z tobą porozmawiać.
- No już idę, idę - zaśmiałam się, ale uśmiech zamarł mi na ustach, gdy pokazała jeden z gościnnych pokoi. Przekrzywiłam głowę i popatrzyłam na rozszarpanego ptaka po środku. - Co tu się stało?
- Nie mam bladego pojęcia, ale w nocy słyszałam różne dziwne dźwięki. Jakby ktoś jęczał i prosił o pomoc... Mam złe przeczucia, jakby miało stać się coś niedługo złego - spojrzała na mnie smutno, a ja przygryzłam wargę i pogładziłam swój wielki brzuch. Jakoś w ogóle jest dziwnie. Ten samochód wczoraj. Oby przeczucia mojej przyjaciółki się nie sprawdziły. Nic złego się teraz nie może stać.
- Kogo to pokój? - zapytałam się cicho, jakby ktoś mógł nas usłyszeć.
- Luka, jak pewnie zauważyłaś, chodzi zdenerwowany. Z Rexem też nie wszystko jest w porządku... Niby się śmieje tak jak zawsze, ale w jego oczach jest coś dziwnego. Jakby czegoś się obawiał - mówiła mi, wracając z powrotem na dół. Jakbyśmy za długo tam były, ktoś by się zorientował.
- Będzie dobrze, oni niedługo wyjeżdżają w trasę i pozbędziesz się kłopotu o bordowych włosach - posłałam jej wymuszony uśmiech. Położyłam dłoń na ramieniu Niny. - Wszystko będzie dobrze, a teraz ładny uśmiech, bo idziemy do gości.
- Zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu - zaśmiała się, a ja uniosłam brwi.
- Przecież doskonale wiesz, że tak jest. Jestem duszą towarzystwa i moje żarty rozśmieszą lub pocieszą wszystkich, którzy je słyszą, kochana!
- Przecież nie zaprzeczam, prawda kochanie? - pomachała swojemu bratu, a mnie dorwał Rex.
- O czym tak dyskutowałyście, Ana? Mogę tak do ciebie mówić? Nawet jak się nie zgodzisz to i tak będę mówił, ale lubię być grzeczny, więc daję ci się wypowiedzieć na ten temat. Ana, Ana, Ana... - zaczął sobie mówić, a mój mózg musiał to wszystko puścić w zwolnionej wersji, bo za dużo danych dostarczył mi mężczyzna obok w jednej wypowiedzi. - Ana, słuchasz mnie?
- Tak, tylko odrobinę zwolnij, ok? Jesteś za szybki - powiedziałam z uśmiechem, a on zaczął się ze mnie śmiać w głos.
- Jestem za szybki? A co mam powiedzieć o tobie? Ty to dopiero jesteś szybka, już zobacz swój brzuch... Za dwa tygodnie nie zmieścisz się w drzwiach - wysapał pomiędzy salwami śmiechu. Dałam mu sójkę w bok, ale sama także się szeroko uśmiechnęłam.

"Upadła Anielica"



4 lata temu... 

Byłam nieznana.
Byłam spokojna.
Byłam nieopanowana. 
Byłam dobra. 
Nie wiedziałam. 

Teraz...

Jestem znana. 
Jestem niespokojna.
 Jestem opanowana.
 Jestem zła. 
Wiem.